Recenzja filmu

Wszyscy święci New Jersey (2021)
Alan Taylor
Alessandro Nivola
Leslie Odom Jr.

Cudowne lata

Choć we "Wszystkich świętych New Jersey" nie brakuje świetnych scen, paradoksalnie nie sumują się one w spełniony, autonomiczny względem oryginału film.
Cudowne lata
Główny bohater serialu "Rodzina Soprano", neurotyczny boss mafii z New Jersey, nie przepadał za współczesnością. Tony (James Gandolfini) nie raz wspominał, że w czasach, w których dorastał,  wszystko było prostsze. Gangsterzy mieli zasady, matki, żony i kochanki nie robiły o wszystko awantury, zaś dzieci traktowały rodziców z szacunkiem. Dla Tony'ego symbolem złotej epoki był jego zmarły przed laty wujek oraz mentor Dickie Moltisanti - nieustraszony chłopiec z ferajny, czarujący ulubieniec płci pięknej, zaradny mąż i ojciec. Rozgrywający się na przełomie lat 60. i 70. kinowy prequel "Rodziny" przekonuje jednak, iż głęboko zakorzeniona w świadomości bohatera sentymentalna wizja przeszłości rozmijała się z prawdą. W filmie Alana Taylora i Davida Chase'a idole młodości okazują się wątpliwymi wzorami do naśladowania, z kolei romantyczna legenda zderza się z brutalną rzeczywistością. Mówiąc krótko: wychodzi na jaw, że nostalgia bywa zwodnicza.



"Wszyscy święci New Jersey" przesiąknięci są tym samym dojmującym fatalizmem, który z sezonu na sezon wybrzmiewał coraz dosadniej w telewizyjnym pierwowzorze. Rodzinne więzi stają się toksycznymi kajdanami, urażona męska duma wyzwala mordercze instynkty, a napięcia rasowe między społecznościami Włochów i Afroamerykanów zamieniają ulice Newark w strefę wojny. Główny bohater filmu, wspomniany już Dickie (rewelacyjny Alessandro Nivola) również wydaje się postacią z ducha sopranowską. To zmagający się z kryzysem egzystencjalnym samiec alfa; twardziel skrywający przed otoczeniem słabości i lęki; wreszcie charyzmatyczny socjopata, który stara się postępować przyzwoicie, ale nie potrafi zapanować nad mroczną naturą. Jedyną osobą, przed którą Moltisanti może się otworzyć, jest jego wuj - skazany na dożywocie Sally (Ray Liotta). Ich widzenia w więzieniu przypominają sesje terapeutyczne, jakie Tony odbywał w serialu w gabinecie doktor Melfi. Są momentem bolesnej szczerości i autorefleksji. Pozwalają dostrzec w bandycie człowieka.



Choć takich świetnych scen jest w prequelu znacznie więcej, paradoksalnie nie sumują się one w spełniony, autonomiczny względem oryginału film. Jeśli nie oglądaliście "Rodziny Soprano", podczas seansu "Wszystkich świętych" będziecie prawdopodobnie czuć się jak uczeń, który nie przeczytał zadanego przez nauczyciela rozdziału podręcznika, a w dodatku spóźnił się na lekcję. Dlaczego narratorem opowieści jest duch? Kim u licha są Big Pussy, Paulie Walnuts i Silvio Dante? Z jakiego powodu twórcy poświęcają tyle czasu jędzowatej, wiecznie niezadowolonej Livii Soprano, zamiast skupić się na ważniejszych z punktu widzenia dramaturgii gangsterskich porachunkach albo romansie Dickie'ego z macochą? Problemy scenariusza najcelniej podsumowuje buddyjska sentencja, którą w jednej ze scen wygłasza Sally: przyczyną bólu jest ciągłe pragnienie rzeczy. Chase i Taylor pragną pomieścić w filmie więcej niż to możliwe: wzlot i upadek Moltisantiego, psychodramę w domu państwa Soprano, powolne przechodzenie młodego Tony'ego na ciemną stronę Mocy, a do tego rasizm, patriarchat, bolesne wybudzenie z amerykańskiego snu oraz całą masę fanowskich smaczków. Efekt? Wątki i postaci, które starczyłyby na sezon serialu, muszą tłoczyć się w dwugodzinnym metrażu.

Słodką niczym cannoli Carmeli Soprano pociechę stanowią efekty pracy reżyserów castingu. Wcielający się w młodsze wersje bohaterów serialu aktorzy  nie tylko są do nich fizycznie podobni, ale też wiarygodnie naśladują ekspresję oraz mowę ciała. Prócz Michaela Gandolfiniego, który "odziedziczył" rolę Tony'ego Soprano po zmarłym w 2013 roku ojcu, na uwagę zasługują demoniczna Vera Farmiga jako Livia oraz Corey Stoll grający zakompleksionego, tragikomicznego Corrado "Juniora". Oklaski należą się także twórcom odpowiedzialnym za stronę wizualną filmu: autorowi zdjęć Kramerowi Morgenthau ("Zakazane imperium") oraz scenografowi Bobowi Shawowi ("Irlandczyk"). Dzięki ich wysiłkom znany z małego ekranu mafijny świat zyskał w kinie rozmach i epicki oddech. Nie miałbym nic przeciwko, aby cała ekipa powróciła na plan w kolejnym planowanym przez Davida Chase'a filmie z uniwersum Soprano. Po Wszystkich Świętych pora przecież na Zaduszki.
1 10
Moja ocena:
6
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones